Ania

Ania…
Ania jest naszą drugą pociechą w domu, młodsza siostra Wiktora. Jak u większości, marzenie dwójka
dzieci, do tego para… super.
Trzy lata różnicy między dziećmi, informacja o drugie ciąży była wielką radością. Pierwsze pięć
miesięcy – książkowo, bez żadnych problemów. Wiktor wie że będzie siostra, zaczyna spać na
własnym łóżku, dla siostrzyczki szykuję nowe łóżeczko…
W piątym miesiącu u małżonki pojawiają się bole brzucha i spory dyskomfort funkcjonowania. Od
razu wizyta u lekarza, badania i szukanie co się dzieję. Werdykt – bakteria w układzie moczowym,
trzydniowy antybiotyk. Po kuracji niby lepiej ale małżonka dalej czuje się źle.
Znowu lekarz, badania i testy, bakterii w badaniu ogólnym nie ma, USG wykazuję wszystko
prawidłowo… nic nie ma. Wszystko jest OK, powinno minąć.
Akurat koniec roku 2011, Święta Bożego Narodzenia, czas radości i prezentów, brzuch cały czas
doskwiera a wizyty u lekarza nie wykazują żądnych nowych rzeczy. Sylwester w domu z przyjaciółmi
nic nie wskazuję na nowe doświadczenia w życiu…
02.01.2012 roku jest planowany urlop, opłacamy tygodniowy odpoczynek na mazurach. W ciągu dnia
żona pakuje walizki, wszystko dopięte na wyjazd. Boleści brzucha dokuczają ale to na pewno
wrażenia związane z wyjazdem i całe to zamieszanie. Od 04 stycznia Hotel czeka opłacony już cała
nasza trójka się cieszy…
A tu jak grom z jasnego nieba, w nocy z 02 na 03 budzi mnie w nocy żona z informacją że do szpitala
musimy jechać bo bardzo źle się czuje… Jak większość zaspanych mężów wiedząc że to dopiero 6
miesiąc ciąży – proszę idź spać to fałszywy alarm, przecież to za wcześnie.
Godzinę później żona mnie budzi ze ma regularne skurcze co kilka minut… ALARM na całego.
Szybki telefon do rodziców, potrzebna opieka dla syna, a my w samochód i do szpitala…
To był pierwszy raz jak miałem okazję widzieć biegnącego lekarza na szpitalnym korytarzu…
Poród przez cięcie cesarskie, stan małżonki ciężki, a Ania inkubator i kilkanaście maszyn podłączonych
aby ratować jej życie. Dziewczyny dostają od razu antybiotyki. Okazuję się, że paciorkowiec cały czas
w układzie moczowym żony robił złe rzeczy…
Urodzona w 28 tygodniu ciąży Ania po porodzie ważyła 1050 gram, problemy oddechowe,
krążeniowe, nefrologiczne, metaboliczne, hematologiczne i neurologiczne to tylko wierzchołek góry…
Od chwili porodu u córki obserwowano cechy posocznicy. Z powodu ciężkiego stanu ogólnego,
zaburzeń upowietrzania pętli jelitowych, braku perystaltyki, ciężkiej niewydolności krążenia,
narastającego wodobrzusza, córka nie była karmiona do 11 dnia życia. Kolejnych 5 miesięcy było
bardzo ciężkich, operacje ratujące życie i ciągła niepewność o kolejny dzień… Stopniowo stan Ani na
tyle był stabilny że pojawiła się szansa na opuszczenie szpitala i długo wyczekiwany przyjazd do domu
z nowym jego członkiem.
Koniec maja wyjście z Anią do domu było czymś o czym marzyliśmy i nie mogliśmy się tego czasu
doczekać. Mamy za sobą kilka operacji na główce Ani, spowodowane wodogłowiem pokrwotocznym i
koniecznością wstawienia zastawki komorowo-przedsionkowej oraz odtworzeniu ciągłości jelita, ale
jesteśmy już w domu. Lekarz opiekujący się córką na oddziale patologii noworodka w Centrum
Zdrowia Dziecka zaproponował nam pomoc w codziennym radzeniu sobie z opieką nad Anią…pojawia
się PROMYCZEK z Otwocka. Po każdej burzy pojawia się słońce, dokładnie tym dla nas był Promyczek
z całą swoją mocą… Przyjechały pielęgniarki z lekarzem, zapoznali się z nami i Anią. Otrzymaliśmy od
nich ogrom wsparcia i troski której cały czas brakowało. Pielęgniarki odwiedzały nas min. 2 razy w
tygodniu, lekarz był dostępny całą dobę. Zawsze można było zadzwonić a jeżeli sytuacja tego
wymagała wizyta była u dziecka niezależnie od pory dnia czy nocy. Na wszystkie potrzeby i pytania
była natychmiastowa odpowiedź.
Po niespełna miesiącu pobytu z Anią w domu wszystko znowu tąpnęło. Z córką się coś dzieje a my nie
wiemy co… jest inna ale nie wiemy jak to opisać i jak wytłumaczyć nas wewnętrzny niepokój o
dziecko. Lekarz, anioł w skórze człowieka przez telefon wysłuchał wszystkich naszych spostrzeżeniem
i zdecydował o konieczności jazdy do szpitala. Zastawka w głowie Ani zostaje odrzucona…
Możliwości 3, czekamy na niego żeby sam osobiście ocenił Anię w domu, wzywamy karetkę która nas
zawiezie do rejonu a nie tam gdzie potrzeba lub jedziemy na własną rękę do Centrum Zdrowia
Dziecka… Każda decyzja zła a czas leci… W końcu jedziemy sami… w szpitalu po 4 godzinach badań i
konsultacji ocena wszystko ok, wracać do domu. Nie ma kompletnych przesłanek mówiących o
odrzuceniu zastawki a tym bardziej konieczności operacji. My cały czas nie przekonani z
wątpliwościami po rozmowie z Lekarzem Hospicjum udało się wymusić badanie krwi na poziom
CRP…Ania w ciągu 45 min ląduje na bloku operacyjnym zastawka do wymiany. Kolejna operacja na
głowie…
To pokazało po raz kolejny, że Ania nie jest przykładem książkowym i wymaga bardzo indywidualnego
podejścia. Bez wsparcia i podpowiedzi personelu Hospicjum tego dnia Ania już by odeszła.
Wracamy do domu, tygodnie i miesiące lecą, my staramy się jakość zaadoptować do potrzeb Ani.
Cały czas w tym wszystkim jest jeszcze 3,5 roczny syn o którym musimy pamiętać. Nie mówiąc o
pracy, rachunkach, kredytach i całej tej reszcie.
Promyczek ma nas pod swoją opieką, i wiemy że są niezastąpieni. Staramy się szukać możliwości
leczenia i rehabilitacji…